sobota, 29 maja 2010

29.05-05.06 Tak jest mało czasu...NORWESKIE FJORDY;-)

Pomysł narodził się na urodzinach Romana, który powiedział mi, że córka leci do Rzymu za jakieś 40zł. Zaczęłam śledzić tanie linie i wyskoczyło mi takie Bergen za niewielkie w sumie pieniądze. Wojtek podchwycił pomysł i przejął stery w organizacji, bo ja mam słomiany zapał, a on bardzo chciał lecieć. To był początek.
A całość leci tak:
Sobota około południa Ania zabiera Rene, Wojtka i mnie z Olsztyna i jedziemy do Gdańska mijając po drodze rozkwiecone łąki. Rene stwierdza, że jest tak słodko, że trzeba stąd uciekać tam gdzie zimno. W Gdańsku idziemy jeszcze na obiad na Starówce. Jedzenie jak jedzenie-dobre, ale bez szału, ale stwierdzamy, że za parę dni te schaboszczaki będą wspominane jako najlepsze jedzenie na świecie (tak też było).
Na lotnisku spotykamy resztę ekipy- Monikę, Ale, Kaśkę, Grażkę i Krzyśka. We czwartek miała lecieć jeszcze jedna parka, ale napisali tylko smsa, że zwiedzają Gdańsk (w domyśle zamiast Bergen) i żebyśmy nie pytali co się stało i życzą dobrej pogody. Nie wiemy co się stało, zgodnie z życzeniem nie pytaliśmy...jeszcze;-)
Jest parę osób, które będą leciały po raz pierwszy, jest parę osób, które chcą robić zdjęcia podczas lotu, czytaj wszyscy chcą siedzieć przy oknach.
Zaczyna się walka o okna-UDANA dodam;-)każdy siedzi przy swoim okienku.
Odlatujemy...
To w Gdańsku jeszcze:

Lecimy;-))
Długo długo nic, ale niedługo przed lądowaniem takie widoczki-wzbudzające nasz mega entuzjazm i ogólne:
-Jak tu ślicznie!
-Szukamy męża i zostajemy tu na zawsze
itd



Tu już lądujemy.
Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu nie wolno robić podczas lądowania zdjęć.
Tiaaaaa...jak jest tak ślicznie!!!A ja jestem osobą bardzo logiczną tzn trafiają do mnie tylko logiczne argumenty, a nie "nie, bo nie". Komórka?nie przemawia to do mnie zbytnio, no ale ok-jestem w stanie zaakceptować. Aparat nie wytwarza żadnego pola elektromagnetycznego, więc nie rozumiem dlaczego mógłby mieć wpływ na lądowanie.
Skończyło się to tym, że pan steward latał do mnie co chwilę wściekły i mówił, że nie wolno, a ja grzecznie, że tak tak wiem już wyłączam i na jego oczach wyłączałam i jak odchodził to apiać to samo;-)
I tak kilka razy;-)) aż wylądowaliśmy.
Przy lotnisku jeszcze zdobyliśmy kesza z geo niestety (bom tam nawet nie zalogowana) i poszliśmy szukać miejsca na nocleg.
Udało nam to się, rozbiliśmy namioty, zrobiliśmy ognisko i długo długo rozmawialiśmy.
Poranek słoneczny.




Śniadanko i na busa na lotnisko.
Jeszcze tylko krótka toaleta...


Nie wiem kto wpadł na pomysł mycia się w każdym napotkanym zlewie, ale tak już zostało do końca wyjazdu.
Bus kosztuje 90 NOKów od łebka, czyli ok 45zł.
Jedziemy, bo i tak musimy;-)
Wysiadamy w Bergen przy targu rybnym i słynnej, wpisanej do rejestru UNESCO starówce. Trochę nas dziwi, że ona taka mała...na zdjęciach jakaś większa...
Pogoda jest super, widoczność też, zapada decyzja, że idziemy na wzgórze widokowe nad miastem podziwiać jego panoramę...







Dość szybko się męczymy-mamy bardzo ciężkie plecaki (przy wyjeździe mój był lżejszy o 10kg chyba już wspominałam), znajdujemy wypasiony tarasik prywatny, na który przy zdziwieniu norweskiej babci wchodzimy, podziwiamy panoramę miasta i stwierdzamy, że po co nam panorama z góry skoro będzie podobna.


Przenosimy się na dworzec na busa do Oddy. Rozkład nam podała Asia w smsie-znajoma, która siedziała 2 lata w Norwegii.
216 NOKów i mamy śliczny grupowy bilecik do Oddy oddalonej o ok. 90km...w linii prostej. No to ile będziemy jechac?
Jedziemy autobusem relacji Bergen - Oslo.
Okazuje się, że te 90km to w linii prostej i podróż trwać będzie blisko 5h!
Ale to nic, bo od razu po wyjechaniu z miasta witają nas bajkowe krajobrazy.
Podziwiamy je z okien.


Nawet są przerwy kilkunastominutowe ze dwie podczas tej podróży

Tu poraz pierwszy zauważamy kolor niektórych fiordów-żadne foto nie odda ich barwy, jest tak nienaturalnie pięknie turkusowa.
Ciągle szukam odpowiedzi na pytanie dlaczego. Na razie wygrywa ten plankton/algi, bo woda ta ma taki kolor wiosną. Rene się śmieje, że kiepsko, bo będzie, że byliśmy w tropicach,a nie Norwegii.
Aż w pewnym momencie niespodzianka!
Mamy płynąć promem. Wysiadamy z autobusa i ku zdziwieniu wszystkich lecimy na łeb na szyję na górny pokład. Norwegowie poszli kulturalnie siedzieć w cieple, a nie marznąć jednak na wietrze.
No ale dla nas to mega atrakcja ten statek. Płyniemy chyba z pół godziny, a może dłużej?nie wiem
Wiało, było dość zimno, ale jak cuuuuuuuudnie.
Oczywiście robimy milion zdjęć, włącznie z "Titaniciem" ;-)))





No i znowu busem podziwiamy widoczki. W końcu dojeżdżamy do Oddy. trochę się pogoda zkichała, no cóż-Norwegia w końcu.





Idziemy do wioski obok Tyssedal, skąd wiedzie szlak na Trolltungę. 6km z buta!do tej pory nie wiem dlaczego po prostu nie wysiedliśmy tam?Może liczyliśmy na to, że jakiekolwiek sklepy będą otwarte w niedzielę w sporej bądź co bądź miejscowości?
No niestety nie były, znajdujemy jedynie sklepik na stacji benzynowej. Dodatkowo znajdujemy geokesza w Oddzie i ruszamy z kopyta.





W połowie drogi zatrzymuje nas bardzo miły Norweg, wyciąga na grilla chrześcijańskiego, ale 1. nie w tą stronę idzie, a po 2. dopiero przyjechaliśmy, jeszcze nie mamy głodu dobrego jedzonka, dziękujemy więc i idziemy. Ale zanim się rozstaliśmy pan nam zdradził sekret gdzie oni z Tyssedal biwakują, że jest tam ślicznie i jest to przy szlaku starym.
Tu następuje zgrzyt w ekipie, bo cyborgi chcą pędzić dalej, a my chcemy już biwak. Oni wiec nam nie pomagają. Sami odszukujemy podane przez pana dane, w tym śliczny wiszący mostek (gdzie Rene założy kesza, ale nie uprzedzajmy wydarzeń).

Na nim jak to my-z 15 minut skaczemy, bujamy się i totalna palma w skrócie;-))
Idziemy, i idziemy i znajdujemy coś co pasowało na miejsce biwakowe polecane przez pana. Jest ślicznie, ale...za mało miejsca na 3 namioty!Więc to chyba nie tu?Idziemy dalej.



To było tam. Dalej jest tylko stary szlak częściowo zabrany przez lawiny. Ciężko było te lawiniska strome pokonywać z ciężkim jak pierun plecakiem...ale się udało.
Sam szlak prześliczny!Jak z bajki!

I wszystko w mchach.
I nim doszliśmy aż do asfaltu już przy jeziorku.



Tu zastrajkowali już prawie wszyscy poza Wojtkiem-chcemy biwak!Ale zonk-wszędzie zakaz biwakowania!!!Znaleźliśmy jedno miejsce bez zakazu-koło elektrowni. Łączka cudna w mleczach cała. Rozbijamy się, palimy ogień, jemy super kolacyjkę i w ogóle jest miło.
Rano jak zwykle słońce nie daje nam spać.

Wczorajsze chmury zniknęły. Jest ślicznie.
Okazuje się, że nie dość, że spaliśmy koło elektrowni, to zabroniony o tej porze roku ogień paliliśmy pod samiutkimi mega drutami wysokiego napięcia, to jeszcze pod samą strażą pożarną!Ale tam w nocy nikogo nie było-przyjechali dopiero rano, więc spoko;-)))
Zbieramy się i cóż...trzeba iść w górę na płaskowyż-jakieś 800metrów przewyższenia.
Niestety kolejka nie działa, odpada więc wyjazd nią na samą górę.
Idziemy, idziemy i idziemy...
Jak doszliśmy to się kładziemy na rozgrzanej skałce i obiad i błogie lenistwo. Pod rurą metalową dziewczyny myją włosy, ja namawiam Rene do kąpieli w jeziorku. Woda zimna jak pierun, bo wkoło się topi doń śnieg.
Wlazłyśmy do pasa...no to zanurzamy się na trzy-czte-ryyyy
-TRZY-CZTEEEEEEEEEE-RYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYY
Ja patrzę a ta Rene dalej stoi jak stała!!!
Po prawdzie ja też;-)))))))))))))))a że najlepszą obroną jest atak to nawzajem zaczynamy się opieprzać-ty oszukańcu, ale oszukujesz itd
Za drugim razem ponieważ powiedziałyśmy sobie, że jak jakaś oszuka to stawia drugiej norweskie piwo już się zanurzamy i o dziwo super się pływa.
Po wyjściu się opalamy i wskakujemy jeszcze raz.
Nikt więcej spróbować jednak nie chce-LAMERZY!!!
W końcu się zbieramy w drogę.
Po śniegu w górę, potem za przełęczą wychodzimy na wyżynę płaskowyżu. I idziemy...
Szlaki tam oznakowane są czerwonymi literami T oraz kopczykami z kamieni.
Na Trolltungę szlak jest trudny w sensie słabo widoczny, ale z mapą i GPSem dajemy jakoś sobie radę.Zapadamy się w śniegu często po pas.
W końcu zajebałsja...
Postanawiamy zostawić ciężkie plecaki i ruszyć dalej już bez.
I idziemy już bez...co za ulga!
Aż dochodzimy do stromego nawisu lawiniastego. Ja nawet go nie zauważyłam, ale jakeśmy tak na nim radośnie stali i stali , to Rene w końcu się odezwała, czy musimy tak stać, bo to bezpieczne nie jest, bo stoimy na mega lawiniastym nawisie.
O szit, ma rację!!!
No i dla mnie to już koniec!nie dość , że mega stromo w dół to jeszcze lawiniaście...serce mam w gardle. Na górze wielkiego śniegu część grupy decyduje się na odwrót ze strachu.
Dalej idą Rene, Monika, Wojtek i Krzyś, reszta wraca do obozu zmarznięta na maxa już na tę chwilę. Tej nocy nie byłam w stanie się rozgrzać. Nie mogliśmy zrobić ogniska, bo nie było z czego w tych górach, a gazu nie mieliśmy.
Ci co poszli to i doszli. Zdjęcie Rene.
Ja już po chwili jak zwróciłam żałowałam, że się tak wypłoszyłam, no ale będzie powód, żeby tam wrócić.
Rene rano jeszcze okłamuje, że pójdzie, po czym mięczakowi się nie chce iść, więc nie idziemy. Ale robimy sobie śliczne zdjęcia nad naszym fiordzikiem. Pogoda jak zwykle śliczna. A na dziś mamy zamiar wrócić do Tyssedal i gdzieś tam na dole spać. Kuuuuuupa czasu, wraca się dużo szybciej, bo i z górki i już drogę znamy.
Znowu postój nad naszym jeziorkiem. Dziś jednak chłodniej.
Ja w końcu znajduję geokesza przy stacji kolejki, którego wszyscy już znaleźli dzień wcześniej. Ponieważ tam jest kamera, musiałam śmiesznie wyglądać jak latałam w samych gaciach i staniku na bosaka jak opętana i macałam tory na wszelakie sposoby.
Kolejka dalej nie działa, bo byśmy nią zjechali, aby oszczędzić kolana-podejście jest mega strome.
Na dole znowu problemik, część (o dziwo nie my) chce zostać na nocleg znowu pod drutami!!!Aaaaaa, nie, tylko nie te druty.
Decydujemy się iść na dół i jakoś się zmieścić na polance w Tyssedal.
Ale decydujemy się już iść asfaltem. Tylko Wojtek idzie szlakiem. Szlak się okazuje być o wiele, wiele krótszy. Wojtek nas zaskakuje, rozbija sam namiot i rozpala ognisko!!!
Jakoś upychamy te namioty, polanka jest cudna z dostępem do wody i kupą drewna. Znowu mamy super ognisko i smakowite papu.
Rano nie budzi nas słonko, bo 1. śpimy w lesie, a po 2. nie ma słońca.
Są same chmury. Dziś wracamy do Bergen, a potem przemieszczamy się na fiordy obok miasta, gdyż jutro Ania musi wracać na lotnisko (wyjeżdża we czwartek na weselicho).
Rene postanawia założyć skrzynkę keszerską na mostku. Idzie więc sama. My mamy za zadanie zdobycie jej. Walka trochę nie równa, bo GPSa ma Wojtek. Wklepał współrzędne i już leci...a za nim Grażka...i na końcu ja...
Na łeb na szyję w kierunku wskazanym przez GPSa...po skałach pod most...i nagle oni stają jak wryci...Co jest?
Ano jak GPS z brzegu pokazywał 10metrów do kesza tak teraz pokazuje 20.
A więc nie tu. Ja latam po mostku jak wściekła, może gdzieś pod kładką?
Rene pokazuje nam spojler pt co widzi kesz. No i już sprawa jasna. Wszyscy galopem na wielki kamień. Każdy innym wejściem. No i JA, tak tak JA!!!znajduję kesza! FTF is mine!!!
Aha, Rene obiecała piwo norweskie za FTFy. Co to za radość była!Pewnie z powodu tych galopad od kilku minut.
Potem tradycyjna bujanina na mostku i idziemy do wioski.
Jedziemy busem z Tyssedal do Oddy, tu czekają nas jakieś 3h w oczekiwaniu na busa do Bergen.
Zwiedzamy sklep rzucając się na jedzenie, ja na chleb i sałatkę z krewetek. Ale też i na warzywa czy owoce. Znajdujemy informację turystyczną, a tam...
Grażka wydaje z siebie jęk zachwytu...o co chodzi?Jest darmowy net!!!Dołącza do niej Rene i wrzucają na net świeżo założoną skrzyneczkę na mostku.
Potem gramy w Cytadelę na brzegu fiordu, a Grażka wyrywa jakiegoś Francuza;-)
Nawet chciał jej wódki;-))ale macha trawy w rewanżu nie dał!
W końcu przyjeżdża nasz bus. Dość szybko się okazuje, że jedziemy inną drogą. Jest również prom, a jakże. Ale pogoda się psuje. A na promie to już właściwie leje...Uciekamy więc z podziwiania widoków.
Niemniej jednak kolor wody jest cudny!
Podobno to algi taki dają kolor wiosną???
Ktoś wie???
Dojeżdżamy do Bergen. Jest zimno i pochmurno. Idziemy do informacji turystycznej iiiiiii....znowu pada. Potem na dworzec. Odnajdujemy nasz pociąg o 21.40, mamy znowu ze 2h czasu. Tym razem ja w zlewie myję kłaki-co za ulga!!!Jemy i jedziemy.
Wysiadamy w miejscowości ...., jest już 22.30, ale ciągle jasno. Nieopodal jest śliczna łączka nad fiordem. Nie pada już nawet.
Znowu cyborgi chcą iść dalej, ale się upieramy i zostajemy na tej łączce.
Po rozbiciu namiotów idziemy do największego na partyjkę cytadeli.
Co tam się nie działo...i jak nie było zabawnie...to ostatni wieczór Ani z nami.
Gramy również w butelkę na szczerość...
-opowiedz nam o swoim zjebie i inne takie.
W końcu nad ranem idziemy spać.
Pada, co chwilę pada, ale to uspokaja i usypia jak kołysanka. Nie budzi nas też słońce, bo pada...śpimy więc pierwszy raz tak długo. Jest koło 14, ja już mam nadzieję, że zostaniemy tu na drugą noc, ale niestety nie.
Ania ma pociąg przed 16. Idziemy jeszcze do tunelu zrobić zdjęcie z latarek. A ponieważ lamerzy to lamerzy to schodzi nam dużo za dużo czasu i na pociąg już musimy biec, żeby zdążyć.
Żegnamy się z Anią i ruszamy w górę.
Obiadek jemy na tarasie czyjegoś domu z widokiem na fiord. Ptaki trochę zapaskudziły na pomidorowo stół;-))))
Potem idziemy dalej. Fajna rzecz te kolczyki dla owieczek-każdy właściciel ma swój kolorek i jest tabelka z numerem telefonu, więc jak się taką owieczkę znajdzie to można od razu do właściciela zadzwonić.
Idziemy dalej szlakiem na Hanippę. Już w jej pobliżu na horyzoncie mieni się domek. Idziemy doń.
Jest oczywiście zamknięty, ale Rene postanawia założyć tam kesza. Pogoda się poprawia.
Kesz założony i przez Grażkę znaleziony.
Po postoju przy domku idziemy na Hanippę. Tam jest kopczyk z wiadrem. Rene z Grażką zaczynają grzebać w kopczyku i nagle:
-jest kesz!!!mamy kesza!!!!
Okazało się to być księgą wpisów na górze, wpisujemy się i my.
I dalej.
Wychodzi słonko, a z góry mamy cudne widoki. Kupę czasu tracimy więc na podziwianie i na fotki.
Postanawiamy sie rozbić poniżej szczytu nad jeziorkiem, i wyjść na wschód słońca na szczyt.
Jednak to co było z góry blisko, wcale blisko nie jest. A co gorsza strasznie tam mokro, ale ponieważ jest mokro wszędzie to decydujemy się pozostać.
Mimo niesprzyjających warunków i pozornego braku drewna, znajdujemy go całkiem sporo. Trochę ciężko jest rozpalić ognicho, bo wszystko mokre, ale co-Wojtek nie rozpali?;-)))Rozpalił.
Nie bardzo jest gdzie usiąść, bo mokro, ale ognisko fajne, noc norweska i znowu późno poszliśmy spać.
Z powodu chmur nie idziemy na wschód słońca.
Budzi nas tradycyjne już norweskie słońce;-))))
To już ostatni dzień. Widać już miejsce docelowe. Jest ślicznie, nam się nie spieszy.
Znajdujemy potok z czystą i pyszną (po tej szitowej) wodą. Rozkładamy karimaty więc i gramy w Cytadelę.
I tak leniwie sobie idziemy.
W końcu postanawiamy już schodzić. Znajdujemy odpowiednie zejście. Trafiamy do cudnego lasu, gdzie Wojtek znajduje miejsce na nocleg. Część ekipy idzie na spacer na dół w poszukiwaniu sklepu, a my głodomory zostajemy i palimy ogień. Gotujemy papu i śpiewamy..."kolorowych jarmarków....TRATATATATA..."
I tak mija ostatnia nasza noc.
Następnego dnia zwijamy się, schodzimy na dół, łapiemy autobus do Bergen. Bergen po raz 3 znowu wita nas słoneczną pogodą. Trochę łazimy po nim, trafiamy na "pink party" w ogrodzie botanicznym, demonstrację i inne atrakcje.
Wcześniej jeszcze śniadanko-obiad w sklepie w centrum handlowym.
W końcu ostatnim autobusem jedziemy na lotnisko.
Tam oczywiście myjemy się w zlewie;-)))))
Odpoczywamy i...ODLATUJEMY.
Grażka chciała jeszcze przemycić nożyk na pokład samolotu, ale jej się nie udaje.
Z okien samolotu (znowu każdy ma okienko kto tylko chciał) podziwiamy cudny zachód słonka.
Gdańsk wita nas prawdziwą, ciemną nocą.
Z ekipą poznańsko-wrocławską rozstajemy się już tam, a sami jedziemy do Grażki na wymarzone od paru dni naleśniki.
Koniec;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz