środa, 5 maja 2010

POŁONINA BORŻAWA-weekend majowy

No to zaczynamy;-))

28.04.
Po południu wyruszamy autem z Piotrem na południe. Jadąc widzimy olbrzymich rozmiarów księżyc w pełni o niesamowitym kolorze-pomarańczowy jak czipsy. Nad ranem docieramy do Izy. Zabieramy ją, i jedziemy po Andrzeja. Z samego rana lądujemy w Przemyślu i zostawiamy u znajomego dyrektora autko i dalej już busem do Medyki i piechotą na drugą stronę. Po ok. 5 minutach jesteśmy na Ukrainie, gdzie za 10zł pan nas zabiera do Lwowa. Mamy kilka godzin do elektriczki do Wołowca. Kupujemy bilety 11.60 hrywien i ruszamy w okoliczne miasto, a raczej sklepy. Z Renatą odnalazłyśmy ulubione piwo-Biłe Czernichowskie, kupujemy zapas i robimy multaka na dworcu we Lwowie. Multak jest skrótem od multikesza i polega na tym, że kupuje się piwo i pije je w innym miejscu;-)) Aby zaliczyć naszego multaka musiałyśmy się trochę skradać, bo wkoło ciągle chodziła milicja.


W końcu wsiadamy do elektriczki, zajmujemy strategiczne miejsca, podziwiamy chodzące po pociągu sklepy...

Ruszamy. Początkowo krajobraz jest płaski i nieciekawy, ale w miarę pokonywanych kilometrów zmienia się to co widzimy na zewnątrz. Otwieramy okna w dusznym pociągu, aby robić zdjęcia, za co pani konduktor na nas krzyczy. Jak tylko sobie idzie dalej otwieramy je na nowo.




Przejeżdżamy przez liczne, obowiązkowo strzeżone przez żołnierzy z bronią tunele oraz wysokie wiadukty...


Aż w końcu po ok 4h pojawia się ONA

Wysiadamy w Wołowcu. Mamy mapy WIGówki i wychodzi nam , że wzdłuż strumienia idzie najłagodniejszy szlak. Pytamy się wszystkich po kolei gdzie u nich jest jakiś potok. Każdy nam tłumaczy jak najprościej dojść na Borżawę, ale każdy inną poleca drogę i nikogo i tak nie rozumiemy. My chcemy tylko wiedzieć gdzie jest ta przeklęta rzeka
W końcu idziemy w jej kierunku.
Odnajdujemy potok i pniemy się wioską już ku górom.



W pewnym momencie zagaduje nas miejscowy człowiek, jest miły bardzo i rusza (niestety jak się już niedługo okaże z nami w górę).
Iwan...


Zapamiętajcie to imię, jeśli ktokolwiek się Wam przedstawi w ten sposób w Wołowcu uciekajcie puki jeszcze macie szansę!!!My wpadliśmy na to zdecydowanie za późno. I mała pociecha z tego, że nam nazbierał drewna na ognisko, rozpalił i dorzucał do ognia. Za nic nie chciał sobie iść. Dostał nawet na flaszkę i nic!
-ty jesteś oszust, dostałeś na flaszkę i miałeś iść ją kupić!
-a to ja wiem i bez ciebie nie musisz mi tego mówić
A mogło być tak pięknie, polanka, drzewa, potok, ciepełko...
Postanawiamy przechytrzyć Iwana i idziemy do namiotów, że niby kładziemy się spać. Długo odchodził od nas i wracał, ale w końcu poszedł.
Lecz kiedy już sobie poszedł to nikt już nie miał siły wychodzić z namiotów, więc poszliśmy spać.
30.04
Poranek wita nas słońcem i rosą. Jest cudnie i leniwie, choć każdy ze strachem co chwila zerka, a to w lewo, a to w prawo, czy gdzieś się nie wyłoni zza krzaka nasz Iwan. Całe szczęście nie wyłonił się.



Palimy ognisko, suszymy namioty i zbieramy się.

Pozbieraliśmy graty i idziemy...w poszukiwaniu naszej najłagodniejszej drogi. I teraz są 2 wersje-moja jest taka, że trafiliśmy na ten stary szlak, ale ponieważ to mapy przedwojenne to jak wyglądał to chyba wiadomo, druga wersja, że odbicie było wcześniej. Tak czy siak iść się tym nie dało.



Idziemy więc prosto przed siebie-Połoninę wszak widać, więc się nie zgubimy.
Wyrypa przez chaszcze była ostra, nie widac tego na zdjęciach, ale było bardzo stromo, więc co chwilę wszyscy padali jak kawki.

Po drodze znajduję przepięknego pomrówa błękitnego. Podziwiamy go, bo nikt wcześniej takiego cuda nie widział.
Po prawie 3h wyrypy widać w końcu połoninę, hurrrrrraaaaaa, ostatnie krzaki i wychodzimy ponad granicę drzew!!!

Nasza radość nie trwała długo. Mamy przed sobą północne, bardzo strome zbocze porośnięte jagodzinami, które miejscami sięgały nam do pasa, i wszystkie pochylone w naszą stronę. Tu wyrypa była dużo gorsza niż nawet we wiatrołomach w lesie!!!No ale chociaż z widokami;-))





Mozolnie pniemy się w górę.

W końcu nieprzyjazne borowiny robią sie niskie, jesteśmy już prawie na szczycie.





Po odpoczynku, przestudiowaniu mapy, odnalezieniu się na niej;-))))taaaaak, tak;-))) ruszamy dalej w jedyną słuszną stronę - Stoha.





Popas pod bazą meteo.


Po popasie pod bazą meteo idziemy dalej...podziwiając widoki. Jak już wspomniałam poza Rene reszta wymiękła ze Stoha na wieczór;-))
Plan więc był dojść za przełęcz i się rozbić i potem na Stoha na wschód słońca, a na zachód na przełęcz.
Plan dobry idziemy...

Dosyć szybko zajebałsja więc i kolejny dłuższy foto-stop, gdzie wszyscy chętnie pozujemy w przeróżnych pozach do zdjęć

No i potem znowu w górę ku przełęczy...

Aż w końcu doszliśmy!!!
Na przełęczy spotykamy grupkę z Polski, bardzo mili młodzi ludzie, jeden nawet z zaprzyjaźnionego portalu karpatywschodnie.pl.
Pogaworzyliśmy z 15 minut i poszliśmy, każdy...w tę samą stronę, z czego my się bliżej rozbiliśmy, oni dalej poszli
No...daleko nie zaszliśmy bo i po co, wiało sakramencko, ale się rozbiliśmy.
Słonko było już nisko.
A my nie wiedzieli, o której dokładnie jest zachód. Nasza 3ka leniwców zabrała się za gotowanie!!!no a my z Rene piwo (tak, tak, to samo co na dworcu we Lwowie) i czekoladę w łapki i dawaj na zachód słońca z powrotem na przełęcz. Leniwców zostawiłyśmy gotujących jakąś strawę, a przecież nie samym chlebem żyje człowiek, zachód słonka czeka!!!
Zostawiamy naszych leniwych towarzyszy i idziemy z Rene na przełęcz. Miałyśmy zamiar trafić w to miejsce, z którego przyszłyśmy, ale weszłyśmy na jakiś trawersik, więc idziemy bokiem zamiast do góry. I wychodzimy już rzut kamieniem do Stoha.
Słoneczko okazuje się być jeszcze wysoko, robimy więc kolejnego multaka (znanego już Wam ze Lwowa), tym razem w cieniu SToha.



Zachodzik był lichy, bo chmurzyska nad horyzontem...
ale i tak było piknie choć zdjęcia nie wyszli fajnie.
Ponieważ do zachodu było jeszcze ze 2h to spokojnie mogłyśmy iść na Stoha, ale nie wzięłyśmy latarek...
PO zachodzie zrobiło się pieruńsko zimno, wracamy do obozu. a tu pusto.
Czyżby nasze leniwce popadały jak kawki i poszły spać?
-buuuuuuu w namiot
cisza
-BUUUUUUU w namiot
cisza
Co jest?zaglądamy do namiotu...PUSTO, nie ma ich!!!
Poszli też na zachód pewnie na tę górę koło nas...
Po powrocie ustalamy, że idziemy na wschód słońca na Stoha, 3.30 wymarsz!!!a to dlatego, że słonko wstaje 5:08 i 16 sekund.
Idzie w ruch reszta koniaku...
Dobranoc;-)))
Pomyłka, wschód miał być 5ta 5ięć i 19 sekund
Tak czy siak 3:30 dzwoni telefon...co za zboczeniec chce wstawać o takiej porze?Mruczymy do siebie coś z Rene w stylu:
-wstajemy?
-eeee, no jak chłopaki będą wstawali to wstaniemy
Z głuszy zewnętrznej odzywa się tylko Iza...kładziemy się więc ponownie. Ale po jakimś czasie słychać Andrzeja, a więc chłopaki wstali. No to i my.
Chłopaki nie do końca wstali, bo Piotr spał w najlepsze, ale skoro już wstałyśmy to idziemy. Trochę wyszliśmy za późno...
Księżyc pięknie świeci

Początkowo wędrówka idzie całkiem nieźle, ale szybko się psuje, bo niebo zaczyna razić nas paletą kolorów (zdjęcia tego nie oddadzą)


Patrzę co róż na zegarek i na Stoha gdzieś nad nami...bez szans, nie dojdziemy, więc po co gnać, lepiej się delektować tym co jest.
I w ten sposób nagle widzę to:


Słonko wstało, jest 05:05 i 19 sekund

Dość szybko słońce stało się ostre, więc można wyruszyć dalej. Iza z Andrzejem już prawie szczytują.

My z Rene też w końcu dochodzimy...



Początkowo domek pod Stohem wzięłam za te słynne ruiny, które nota bene już widzieliśmy z daleka. Hmmm...z dala wyglądały bardziej imponująco!
Iza mówi, że to nie to i ich z góry nie widać. Będzie je widać zza górki. Mi jest zimno, umawiam się z Rene ,że ja już schodzę do ruin, a ona dojdzie.
Poszłam...idę idę idę...jak zobaczyłam jak daleko jest do ruin zwątpiłam. Patrzę ci ja przez teleobiektyw i widzę ekipę w odwrocie!!!co prawda 2 osoby, więc jest nadzieją, że Rene nie wymiękła. Na wszelki wypadek ślę jej smsa pt:
-Rene widzę Cię, złaź mięczaku!!!
Taaa, ona młoda i ambitna na nią te hasła jeszcze działają hahaha
Złazi;-))))))))))))
Po czym stwierdza, że w sumie to jej się nie chce też iść,a na moje pytanie dlaczego zeszła odpowiada-żebyś mnie nie nazywała mięczakiem!!!
No ale w końcu jednak zmieniamy zdanie i IDZIEMY w kierunku ruin!!!
Doszliśmy...
Szczerze?Żadna rewelacja!W Polsce fajniejsze ruinki, nawet koło mnie. Ale nie jest i tragicznie, zawsze fajnie sobie po ruinach połazić.





No dobra, trzeba wracać.
Jest już upał, my ciepło ubrane, a do tego ani grama wody i ostra wyrypa w górę...
Od razu dodam, że do Stoha się idzie w drugą stronę ok. 1.30h co uważam, za niezły czas. Z plecakami pewnie duuuuuuużo dłużej.
Dobrze, że jest śnieg-jemy go ciągle, może najlepszy w smaku to on nie jest, ale z braku laku...

W kałuży pośniegowej spotykamy 2 rodzaje traszek, chciałam przyszpanować przy Rene, ale zapomniałam która jest która, czy jaśniejsza to górska, czy też karpacka?
Po zejściu ze Stoha spotykamy Piotra, który ruszył również na jego podbój.
Idziemy dalej delektując się widoczkami, nam się nie spieszy.




W obozie Iza z Andrzejem leniwie sobie odpoczywają, trochę mocno wieje, a poza tym to pogoda bajkowa i cieplutko.
Po powrocie do obozowiska życie leniwie płynie. Topimy śnieg na wodę, leniuchujemy, opalamy się, czysta poezja.
W między czasie podeszła jakaś parka z Polski i Iza z Andrzejem zagadali ich,a ci jak te dziki:
-eeeee, musimy lecieć, mamy napięty plan
-a dokąd idziecie?
-nie wiemy
No ale plan napięty mieli więc polecieli;-)))
Ja obstawiałam, że mieli bliskie spotkanie z Iwanem i teraz mają traumę i wolą na zimne dmuchać i z nikim już nie rozmawiać.
W końcu wraca i Piotr. Jemy coś na obiad i zaczynamy sie zwijać tak po godzinie 15 jakoś;-))))
Ponieważ jest sobota to ruch na połoninie prawie jak na Marszałkowskiej;-)))od strony pobliskiego wyciągu.
Idzie kolejna parka...Wita się z nami po ukraińsku...
No to ja do ekip się śmieję, że ciekawe co o nas sobie tacy myślą, że się zwijamy z namiotem po 15, że pewnie niezłe balety były i mięczaki z nas, a przecież my od 3.30 na nogach i tyle już zwiedzili.
Na co parka przemówiła po polsku:
-Czy nie wiemy ile się idzie na Stoha?
No nie wiemy, bo szczęśliwi czasu nie mierzą, ale mówię im,że tu zaraz jest trawers i oszczędzą nim bardzo dużo czasu.
-A tak, wiem wiem, jestem na Borżawie 15 raz
Tia....
My jesteśmy po raz pierwszy i czas się zbierać na Magurę Żydowską.



Z Magury zapada decyzja o odwrocie w dół, robi się późno, a i pogoda się psuje.
Nie schodzimy pierwszym możliwym zejściem, gdyż z relacji świadków oraz WARSTWIC;-) na mapie wynika, iż jest ono bardzo strome.
Schodzimy drugim zejściem kierując się na śliczną, zieloniutką polankę w dole.

W lesie ostatnie oznaki wiosny.


Spotykamy i ciekawych mieszkańców Borżawy.

W końcu dochodzimy na najpiękniejszy nasz nocleg.
Ognisko, jedzonko, granie Andrzeja na organkach, cudo.

Spało się bardzo dobrze, ale pogoda najwyraźniej się psuje.


Zbieramy się więc pospiesznie.
Schodzimy do wsi skansenu-Bukowiec.











Tam pan z maszyną podał nam jakąś kosmiczną cenę za dojazd do Wołowca, ale Piotr negocjuje z właścicielem busa i już po chwili ruszamy za przystępną cenę do Wołowca.
A tam...
Najpierw sklep i obok cafe, i tu już się zaczyna piwo i zakarpackij balsam.
Potem idziemy na obiad do niby taniej knajpy, która jak na Ukrainę okazała się droga, ale to nic.
W pewnym momencie za naszymi plecami idzie...IWAN!!!z kumplami
całe szczęście nie rozglądał się po wypasionych restauracjach i nas nie zauważył.
Po obiadku znowu nasze cafe i znowu te same zestawy, aż znowu zgłodnieliśmy!
Tym razem idziemy do innej knajpy przy innym hotelu i spotykamy wycieczkę z PTTK Rzeszów.
Aż nagle co widzę?
Rzucamy się sobie w ramiona z radości! Marylka z Krzyśkiem-poznani na Zlocie Miłośników Karpat Wschodnich w Zawadce.


Oj było miło.
I tak upłynął nam dzień. Poszliśmy się rozbić. Ognisko, zakarpacki balsam...więcej szczegółów nie zdradzę.
-pomóż miiiiiiii
Ha ha ha



Rano na pociąg do Lwowa. Potem marszrutka na granicę, potem autkiem do Przemyśla, no i autkiem Piotra do domu.
Wsio;-)))))))

2 komentarze: