wtorek, 12 października 2010

08-11.10 Warszawa,Wetlina,Puławy

W piątek po pracy pojechałam na koncert SDMu i premierę najnowszej płyty.
Koncert odbywał się w Palladium.
Miałam przyjemność poznać Pana Bogdana Loebla, który jest przeuroczy. Byłam z kolegą K.
-A wy to jesteście małżeństwem?
-Nie
-Ale razem jesteście?
-Haha, też nie
-Aha, to jak cofnę czas o 50 lat to się ze mną umówisz?
Po paru minutach:
-Już 10 lat cofnąłem, to jeszcze tylko 40;-)



Koncert był cudowny, po koncercie kolacyjka i spać do hotelu.
O 5 pobudka i wyjazd w Bieszczady. O 12 odebrałam Monię z Sanoka i jedziemy.
Dzwoni Piotr z Wetliny:
-Jest pięknie, żółto i czerwono!
Taaaaa, jasne. A u nas buro-zielono. Nie wierzymy mu, tak jak nie bardzo wierzymy w wypadek Diabła, natomiast wierzymy, że poszli z Kalnicy na Smerek.
Lekko mijamy się z prawdą i mówię, że my jeszcze nie jedziemy, bla bla bla.
Chcemy pobyć trochę same.
Za Cisną to co ujrzymy wywoła u mnie słowa zachwytu, niecenzuralne słowa zachwytu.
Parkujemy się na Wyżniańskiej i idziemy w górę.


Dość szybko się rozbieramy i dochodzimy na Połoninę już w krótkich rękawkach, wzbudzając zdziwienie ludzi i ich zaciekawienie, gdyż jest pieruńsko zimno i wieje wicher. Jeden pan nawet sobie robi z nami zdjęcie.
Ja w końcu na zdziwione ludzkie miny reaguję textem:
-a co wy morsa nie widzieliście?jestem morsem!
A Monia:
-a ja mam kumpelę morsa!
;-)))))

W pewnym momencie ktoś mnie woła!
Okazuje się, że to Piotr, Diabeł i Ola, też nasz z lekka oszukali, nie poszli przez Smerek;-) Pytam się ich: a jak mnie poznaliście? (znaliśmy się tylko z netu). Na co Piotr:
-Powiedziałem im, że jak zobaczą dziewczynę z aparatem większym niż ona sama, to będziesz ty. ;-))))
Chwilę posiedzieliśmy i ruszyliśmy Połoniną na spotkanie Izy.
Dość szybką ją łapiemy, i na jakiś czas się rozstajemy, oni ida do Schroniska, my przed siebie.
Po drodze łapiemy się na cudny spektakl pt. światło i światło w postaci zachodu słońca.



Czas wracać na nocleg, żegnamy Diabła i Olę, wracając podziwiamy zachód słonka w dalszym ciągu.



Z Monią i Piotrem śpimy jak było zaplanowane, trochę nam tylko przeszkadzają "prawdziwki".
Noc była o dziwo ciepła, woda nie zamarzła w butelce!;-)

Rano wyruszamy na wschód słonka. Mi idzie bardzo mozolnie, bo myślałam, że jest dużo zimniej, więc ubrałam się jak na Sybir jaki;-)
Ale daliśmy radę i podziwiamy jak się rodzi nowy dzień.
Co prawda zamówiłam mgły w dolinach, a one jakoś poszły wyżej, ale i tak jest pięknie.




Po tym spektaklu żegnamy się z Piotrem i idziemy do Schroniska zjeść śniadanie.
Poznajemy bardzo ciekawą osobę i jej ciekawe teorie na temat np bawarki;-)
A potem schodzimy na dół, zostawiamy plecaki w aucie i idziemy na Rawki.
Na drodze od Schroniska pod Małą Rawką spotykamy takie cudo:

A jak ja mówię, że Bieszczady się robią jak Tatry to mi nie wierzą, choć jak słusznie Monia zauważa, TAKICH klimatów to ona w Tatrach NIE widziała!Ja zresztą też nie;-)
Idziemy w górę. Pogoda byle jaka, ciemno, buro, mglisto.



Wracamy do Wetliny Działem. Jest ślicznie, robi się pogoda, od kolorów bolą oczy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz