
Już wieczorem wysyłam smsa Bogusiowi pt.
-Dawaj na Babią!
Odpisał:
-Daję!
No, krótko i na temat;-)))umówiliśmy się w schronisku następnej nocy na Markowych Szczawinach.
Jeszcze tylko kłótnia z Wojtkiem mnie miała czekać-on jako znany cyborg chciał jakąś dłuuuuugą trasę, najlepiej od razu z Makowa Podhalańskiego, a ja chciałam najkrótszą i zostawić rzeczy w schronisku, i dalej iść już na lekko. Spotykamy się w Krakowie, lecimy na autobus do Zawoi iiii on nic nie mówi. W Zawoi też NIC nie mówi, nie proponuje żadnej dłuższej trasy, nic a nic-dziwne! Doszliśmy na Markowe dość szybko iiii...rozpadało się.
Nie wiem skąd ten deszcz, ponieważ żadna prognoza pogody go nie przewidywała, więc nazwaliśmy go mgłodeszcz. W tym samym czasie na Babiej waliło śniegiem. I co nasz cyborg proponuje?Byłam pewna, że za tą krótką trasę to teraz nas przeczołga gdzieś po chaszczach, a on...proponuje łóżko!I poszliśmy się zdrzemnąć z wizją, że wstaniemy jak będzie ciemno i połazimy przy księżycu. Wstaliśmy jak się ściemniło-Monia nas obudziła;-)zeszliśmy na dół coś zjeść, zadzwoniłam do Bogusia, się okazało, że już idzie. Więc idziemy mu na spotkanie. Całkiem sporo do niego schodziliśmy, przestraszyć się nie dał. Wróciliśmy z nim na górę iiii Wojtek znowu nie chciał nas przeczołgać, stwierdził, że nie idziemy po nocy, bo i tak rano w nocy będziemy szli...Czy ktoś nam Wojtka zepsuł?A raczej naprawił?;-)))))
Rano poszliśmy na wschód słońca-było pięknie!



Taki właśnie mi się marzył w tym miejscu!







Wspólny obiad patologicznej rodziny, szarlotka i inne.
Rano jeszcze wschód słońca, który tym razem był lipny tak, że Wojtek nawet aparatu nie wyciągnął.

Ot wsio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz